sobota, 10 października 2015

fem!Mahariel & Tamlen - 2

Rozdział 2

Tego dnia, lecz już późnym popołudniem postanowiłam wybrać się do lasu Brecilian. Chciałam znowu poczuć to miejsce, ten znajomy zapach. Było to ostatnie, w którym byłam wraz z całym klanem. To tam znaleźliśmy ruiny, które nas rozdzieliły. Był to najgorszy dzień w moim życiu. 
Doszłam na skraj lasu. Przeszłam powoli pomiędzy drzewami, gdzie kiedyś leżał obóz innego klanu. Wraz z wilkołakami zabiłam ich wszystkich, ponieważ Zathrian ich zaczarował. Niewinnych ludzi skazał na nękę do końca życia, czyli zniżył się do ich poziomu. Tak jak oni kiedyś zniewolili nas, tak on teraz postąpił podobnie. Nie potrafiłam tego zrozumieć i postanowiłam go zabić. 
Ich kości tam leżały. Wzdrygnęłam się lekko na ich widok, ale pozostawałam nieugięta. Nie żałowałam swojego wyboru.
Moje krótkie rudawe włosy powiewały delikatnie na wietrze i szłam z sztyletami w rękach - jak zwykle gotowa na wszystko, na zielonkawej zbroi odbijały się promienie słońca. Czułam świeże powietrze lasu, zapach wilgotnej kory żelazodrzewa, delikatną woń pobliskiej Łaski Andrasty. Piękne kwiaty, które uwielbiała Leliana oraz jej matka. 
Poszłam dalej, przyglądając się każdemu elementowi lasu. Każde drzewo, każdy krzak i inne obiekty dokładnie oglądałam. W niektórych miejscach przychodziły wspomnienia, gdy jak dzicy biegaliśmy z Tamlenem. Uwielbiał mnie gilgotać w boczki i rzucać na trawę. Zawsze po tym padał dramatycznie na ziemię, zaraz obok mnie. I przez ostatni tydzień, gdy się widzieliśmy również całował mnie w policzek. Kiedy to wspomnienie przyszło, położyłam rękę na własnie tej części twarzy. Przypomniałam sobie jego muskanie ustami - codziennie. Często się uśmiechałam, a zaraz po tym smutniałam.

,,Tamlen, a co jeśli coś nam się stanie? Jak ja wtedy będę żyć... Gdyby nie ty, już dawno bym umarła''

Często to sobie powtarzałam. Naprawdę odegrał wielką rolę w moim życiu i wielkie trudności sprawiały by mi chociaż próby zapomnienia. Zbyt wielka część mojej pamięci była przez niego zajęta, bym mogła tak po prostu ją wymazać.
Nagle gdy stałam z ręką na policzku usłyszałam odgłosy walki i krzyki bojowe. Postanowiłam jak najszybciej ustalić źródło hałasu i udać się na pomoc. Wszystkie szmery były niewyraźne, ale udało mi się słuchem ,,odnaleźć'' kierunek. Ruszyłam jak najszybciej wydeptaną, wąską ścieżką na południe. Po chwili znalazłam się w środku walki pomiędzy grupą jakiś elfów a dwoma wielkimi niedźwiedziami. Pojedynek rozgrywał się spontanicznie i szybko. Byli dobrze wyszkoleni, więc nie było ani nudno, ani trudno. 
Na polu walki było 6 elfów - dwóch łuczników, jeden łotr, jeden mag i jeden wojownik - wszyscy zakapturzeni. Łucznicy atakowali każdy po jednym przeciwniku, mag ciskał magicznymi pociskami z kostura w stronę czarnego wraz z łotrzykiem, który go nakłuwał. A ostatni - wojownik zajmował się czarnym. Nie stałam oczywiście jak głupia - w chwili ,,wprosiłam się'', a raczej im pomogłam. Jednym sprawnym rzutem noża wbiłam go brązowemu prosto między oczy,a w tej chwili wojownik dobił drugiego. Chwilę stali oszołomieni, próbując zlokalizować swojego pomagiera, to znaczy mnie. 
Poczułam się dziwnie, gdy grupa sześciu elfów spojrzała na mnie spod kapturów. Wolałam patrzyć każdemu prosto w oczy, ale czego wymagać od nieznajomych. Nagle tamten wojownik zaczął szybko iść w moją stronę. Stałam jak stałam, w ogóle nie wzruszona tym faktem, w końcu wiele było już takich sytuacji. Gdy był już parę metrów ode mnie rzucił miecz na ziemię i rzucił mi się na szyję, przyciskając moje ciało mocno.
-Mesira... - wyszeptał.
Nie mogłam uwierzyć. To był on. Mój Tamlen. On żył, był cały i zdrowy. Jednak nie mogłam pojąć jednego. Jak on przeżył? Ja zostałam Szarą Strażniczką i się uchroniłam. Ale jak on to zrobił?
-Boże, moja Mesira. Moja najlepsza Mesira... - przycisnął mnie jeszcze mocniej, aż ledwo mogłam oddychać. 
Po chwili pocałował mnie. Poleciały mi łzy z oczu. Nie mogłam uwierzyć, że to nie był sen. Byliśmy znów razem.
-Ale... Jak ty właściwie przeżyłeś?! Wróciłam po ciebie, a ty zniknąłeś... Duncan powiedział, że jesteś już zapewne martwy, albo dotknęła cię zaraza i wkrótce będziesz!
-Tak ci powiedział? Bzdura! To znaczy, byłem skażony... Ale ta historia jest naprawdę głupia...
-Nie obchodzi mnie to, ważne, że żyjesz. To się liczy dla mnie teraz jako jedyne. - przytulił mnie ponownie.
-Poznaj Drużynę Cienia.  Ten mag to Rhys, tamci łucznicy to bliźniacy - Nadlen i Roland, a ten tu łotrzyk to Haddris. 
-Witaj. - skłonił się lekko Haddris.
-Uszanowanie! - wykrzyknęli entuzjastycznie Nadlen i Roland.
-To zaszczyt móc cię poznać. - dodał po chwili Rhys.
-Miło was poznać. Skąd się wszyscy znacie? 
-Myślałem, że uda nam się odszukać nasz klan... No i ciebie głównie. Wierzyłem w to, że wciąż żyjesz. Zamyślałem się, czy to ty nie jesteś Bohaterką Fereldenu... No i się nie myliłem, najwidoczniej. Opisano mi tą skazę na twoim policzku...
To prawda, miałam bliznę. Na prawym, czyli tym, w który mnie zawsze całował. Miałam tylko nadzieję, że to niczego w związku z tym nie zmieni.
-Tak... Podczas ostatniej bitwy jeden z wieśniaków trącił mnie i przywaliłam w gałąź, troszkę głupie. Wolałabym, aby była zrobiona ostrzem jakiegoś wojownika podczas wielkiej bitwy... - zaśmiałam się krótko.
-No tak... 
Chwilę staliśmy obserwując zmiany na naszych twarzach. Tamlen wyraźnie nabrał bardziej męskiego wyglądu. Miał również lekki zarost, ale on nie zmieniał zbyt wiele. Nadal był tak przystojny, jak przy naszym ostatnim spotkaniu przed ponad półtora roczną rozłąką. Jego bardzo błękitne oczy wciąż przyciągały największą uwagę. Uwielbiałam się w nie wpatrywać.
-Mam rozumieć, że... Idziesz z nami? - chwilę po jego słowach uśmiechnęłam się.
-Tak. Już nigdy cię nie zostawię.






Źródło Arta : Tumblr

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz